Wchodziłam
powoli po schodach, które wydawały ciche skrzypnięcia pod moją wagą. Ten
budynek był ogromny. Miał mnóstwo korytarzy. Ściany były obklejone starą
tapetą, która odrywała się przy suficie. Jednak nie było tak źle. Pokoje były
odnowione. I to dość niedawno, bo w niektórych wciąż można było wyczuć zapach
farby i starego tynku. Szukałam swojego pokoju. Na każdych drzwiach były
wygrawerowane inicjały każdego mieszkanka tej parceli, delikatnie wypełnione
złotą farbą. Ach! Znalazłam. S.P. Położyłam
dłoń na chłodnej klamce i lekko ją nacisnęłam. Popchnęłam drzwi, które pod
wpływem ruchu wydały cichy dźwięk, uświadamiający mi, że są stare. Jak cały
budynek z resztą. Gdy zrobiłam pierwszy krok do środka, zamarłam. Pokój miał
szare ściany z czarnymi naklejkami w kształcie wzorków. Nie jestem dzieckiem,
ale muszę przyznać, że wyszło im to całkiem przyzwoicie. Dobrze, że nie
przesadzili. Przeniosłam wzrok na resztę pomieszczenia. W rogu stało dwuosobowe
łóżko z czarną kapą i wieloma poduszkami na nim. Czy ja jestem w niebie? Po
jego bokach stały drobne szafki. Na jednej stała lampka nocna, a na drugiej
wazon ze świeżymi kwiatami. Podeszłam bliżej i w końcu poczułam. Lawenda.
Pięknie. Mogę spokojnie umrzeć. Promienie słońca i czyste powietrze
przedostawało się do pokoju przez otwarte okno, z którego widok był cudowny.
Ukazywał mi się cały ogród. Uliczki. Drzewa. Nawet strumyk, przy którym
niedawno byłam z nim. Wzdrygnęłam się na samą myśl i nagle mnie oświeciło. Moja
ręka! Wybiegłam z pokoju w poszukiwaniu łazienki i po kilku chwilach znalazłam
ją i zakluczyłam się w środku. Podeszłam do umywalki, podciągając rękaw bluzy i
znów tego dnia zamarłam. Żadnej krwi. Żadna z ran nie jest otwarta. Co… Wyszłam
z łazienki jak zombie. Nie reagowałam na nic, bo byłam pogrążona w swoich
myślach. Ktoś na mnie wpadł i wyrwał mnie z zamyślenia. Złapał mnie delikatnie
za ramiona, bym nie upadła. Automatycznie chwyciłam dłońmi twardych jak stal
ramion dla utrzymania równowagi. Gdy wiedziałam, że stoję już stabilnie i nie
potrzebuję pomocy puściłam czyjeś ręce, a one puściły mnie. Spojrzałam na swojego
‘wybawcę’, a moje oczy napotkały ciepłe brązowe oczy, w których skakały
iskierki, ale w głębi dało się zauważyć ból.
- Przepraszam- bąknęłam cicho i spuściłam wzrok, zagryzając nerwowo dolną
wargę.
- Nic nie szkodzi. To ja powinienem przeprosić. Przepraszam. Nie wiedziałem,
gdzie idę i miałem głowę w chmurach. Przepraszam.- powiedział szybko, na co
uniosłam lekko brwi i spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.
- Nie musisz powtarzać. I przepraszać.- powiedziałam spokojnie. Już otwierał
usta by coś powiedzieć, ale przerwałam mu.- Co powiesz na kompromis?-
zapytałam, na co zamknął usta i przyglądał mi się bacznie. Skinął głową bym
mówiła dalej, a ja zaśmiałam się cicho pod nosem.- Załóżmy, że całe to zajście
się nie zdarzyło, hm?- patrzyłam na niego z delikatnym uśmiechem na ustach i
lustrowałam jego twarz.
Jego blado różowe usta wyginały się w uśmiechu, ukazując białe zęby. Miał
ciemniejszą karnację ode mnie, a na jego policzkach widoczne były rumieńce,
które dodawały mu uroku. Jego jasnobrązowe włosy były postawione do góry, a
jego szczęka miała lekki zarost, dodający mu męskiego wyrazu. Mógł mieć mniej
więcej 20 lat.
- Pasuje mi taki układ.- jego głos okalało ciepło, co wprawiło moje serce w
drganie. Po chwili wyciągnął w moim kierunku swoją rękę.- Jestem Liam.
Chwyciłam ją swoją drobniejszą i uścisnęłam lekko.- Skylynn.- przedstawiłam
się.
Chłopak zadziwił mnie tym, że gdy powiedziałam swoje imię, nachylił się lekko,
doprowadzając moją dłoń do swoich ust i delikatnie ucałował jej wierzch.
Jeju, moje serce. Myślałam, że za chwilę wyskoczy mi z piersi. Czułam jak moje
policzki czerwienieją i spuściłam głowę, by je ukryć, gdy Liam prostował się.
Czułam na sobie jego spojrzenie, a moje policzki przybrały już zapewne odcień
buraka. Szybko puściłam jego dłoń, jakby mnie poparzyła, a słodyczą dla moich
uszu był jego dźwięczny śmiech. Uniosłam na niego wzrok. Uśmiechał się do mnie.
Nie wiedziałam czy odwzajemnić uśmiech czy nie, bo znając życie, a przynajmniej
mnie, to zacznę uśmiechać się jak skrzyżowanie obłąkańca z klaunem, więc wolę
nie.
- Miło mi cię poznać, Skylynn. A teraz wybacz mi, ale muszę iść. Spotkamy się
potem na kolacji?- patrzył na mnie z kapką nadziei w oczach i uśmiechu, że nie
mogłam i nie chciałam odmówić, więc skinęłam twierdząco głową. Jego uśmiech
powiększył się, ucałował szybko mój policzek, znów podnosząc moje ciśnienie, i
odszedł w głąb korytarza.
Co się właśnie stało? Weszłam do pokoju, podeszłam do łóżka i opadłam na nie,
twarzą w poduszki. Satynowa pościel była delikatna i miła w dotyku. Jej zapach
był cytrynowy, który orzeźwiająco wpłynął na moje zmysły i myśli. Liam. Czułam wzrastający uśmiech na moich ustach na samo
jego imię. Ten jego uroczy uśmiech. Miłe oczy. Włosy, które aż proszą się, by
przeczesywać je palcami. I ten głos. Boże. Chcę go usłyszeć ponownie.
Zeskoczyłam z łóżka i podbiegłam do mojej jeszcze nie rozpakowanej walizki.
Padłam przed nią na kolana, modląc się o ubrania stosowne do nawiązania nowej
znajomości. Rozpięłam ją i zaczęłam przerzucać w niej wszystkie szmaty jakie
miałam. Wyjęłam z niej w końcu czarną spódnicę do połowy ud w różowe kwiaty,
jasno różowy sweterek i czarne rajstopy. Ja wcale się nie stroję, pomyślałam
sobie, kiedy spojrzałam na ubrania, które trzymałam. Wstałam i rozebrałam się
do bielizny. Jestem chyba jedyną dziewczyną na świecie, która nie miesza majtek
ze stanikami, tylko nosi komplety. Naprawdę. Wszystkie dziewczyny jakie znam
noszą inne majtki i inne biustonosze. Jak tak można? Naciągnęłam spokojnie na
swoje nogi rajstopy. Wyglądały w porządku. Włożyłam sweterek, a potem spódnicę
i wsadziłam sweterek za pasek spódniczki dla wygody i, po prostu, lepszego
wyglądu. Przeczesałam włosy palcami i spojrzałam w lustro. Westchnęłam i
odwróciłam wzrok, czując w oczach napływające łzy. Nienawidzę swojego ciała.
Pamiętam jeszcze swoją rozmowę z mamą na ten temat.
- Z czym masz problem?- zapytała, jak
gdyby nigdy nic. Posłałam jej puste spojrzenie.
- Nie zrozumiesz.- powiedziałam cicho, chcąc uniknąć tej rozmowy.
- Zrozumiem. Powiedz.- naciskała. Westchnęłam i zamknęłam oczy.
- Chodzi o to, że chociaż bardzo chcę, nie mogę nic zjeść, nie mogę się
uśmiechnąć, nie mogę na siebie nawet patrzeć, a to dlatego, że jestem gruba.
- Nie jesteś gruba.- powiedziała, marszcząc brwi.
Prychnęłam.
- Mówiłam, że nie zrozumiesz.- szepnęłam i wyszłam z pomieszczenia, zostawiając
ją w totalnym ogłupieniu.
Gdy tamtego dnia wróciłam do pokoju pierwsze co zrobiłam to wyjęłam z telefonu
żyletkę i wyryłam sobie na brzuchu ‘FAT’. Zawsze byłam, jestem i będę gruba.
Jedyne co potem pamiętam to ciemność. A następnie obudziłam się w szpitalu.
Otarłam łzy, które spłynęły mi po policzkach i zrobiłam to co wtedy. Zdjęłam
klapkę z telefonu i wyjęłam swoją ostrą przyjaciółkę. Tak, zaprzyjaźniłyśmy
się. Chwyciłam ją w palce, obracając ją w nich i je kalecząc. Podciągnęłam po
chwili rękaw swetra i przyłożyłam ostrze do skóry. Zamknęłam oczy i
uśmiechnęłam się. Mojej skórze brakowało tego dotyku. Bardzo. Nacisnęłam
żyletkę do skóry i powoli zaczęłam jechać nią w górę mojego przedramienia.
Czułam jak przecina powierzchnię mojego ciała. Czułam jak się rozdziela. Czułam
jak krew wypływa z rany. Słyszałam jak kapie na podłogę. Zatrzymałam się przy
łokciu. Otworzyłam oczy i spojrzałam na rękę. Osocze lało się z niej gęsto i
szybko, a rana przybrała groźnego wyrazu. Nie, nie teraz. Zacisnęłam wargi,
rzuciłam żyletkę i szybko wybiegłam z pokoju, prosto do łazienki. Wiedziałam,
że zostawiłam po sobie krwawą dróżkę, ale w tej chwili miałam to gdzieś.
Zakluczyłam się i szybkim tempem szukałam apteczki. Jest! Wyjęłam ją szybko i
otworzyłam drżącymi rękoma. Wyjęłam wodę utlenioną, odkręciłam i polałam ją na
ranę, która po zetknięciu z cieczą zasyczała i piana, która się wytworzyła
przybrała różowego koloru. Po kilku chwilach zmyłam to wszystko wodą, ale krew
leciała dalej. Nałożyłam na ranę gazę, a potem owinęłam rękę bandażem. Dla
lepszego utrzymania owinęłam też dłoń, by bandaż nie chodził w górę i w dół.
Byłam już w tym wprawiona, więc poszło gładko. Opuściłam rękaw i wzięłam jakiś
ręcznik, by zetrzeć nim krew. Zrobiła się niezła kałuża. Wytarłam ją i dróżkę,
jaką stworzyłam i wyrzuciłam go do śmietnika. Przed wyjściem popatrzyłam w
lustro, napotykając smutne, zmęczone oczy i bladą twarz, błagającą o
odpoczynek. Albo nie. O pomoc. Ale nie lekarzy. Kogoś, kto mnie rozumie. Po
kilku minutach ochłonęłam i weszłam do pokoju, by włożyć buty. Może nie pasują,
ale moje buty ponad kostkę, podobne do glanów, to moje dzieci. Są wygodne,
lekkie i, co najlepsze, bardzo wytrzymałe. Czuję się w nich bosko. Wyszłam z
sypialni i powolnym krokiem zeszłam na dół. Pusto. Czyli, że jest już pora
kolacji, jak mniemam. Słyszałam w głębi korytarza głuche rozmowy, więc
podążyłam za tym tropem. Weszłam do ogromnego pomieszczenia, gdzie ludzie
zebrali się, by zjeść posiłek, bądź pogadać lub ewentualnie pokiwać się na
boki, jak co poniektórzy. Rozejrzałam się poszukując brązowej czupryny, jednak
przede mną wyrósł Horan.
- Cześć.- uśmiechnął się lekko.
- Witam.- powiedziałam cicho i zrobiłam krok w tył. Zmarszczył brwi na mój
ruch.
- Co słychać?
- Nic specjalnego.
- Cześć, Skylynn.- usłyszałam ze swojej prawej strony głos, który zmiękczył
moje serce. Spojrzałam na stojącego już obok mnie chłopaka.
- Hej, Liam.- uśmiechnęłam się lekko.
Chłopak spojrzał na blondyna i uśmiech zszedł mu z ust. Wyczułam napięcie
między nimi. Niall zacisnął pięści i szczękę, a twarz Liam’a stężała. Zadrżałam
na to zdarzenie i bałam się tego, co będzie dalej. Pomocy.
____________________________________________
Witam, Szanownych Czytelników! :) Rozdział 4 wita. Mam nadzieję, że się spodoba i pozostawicie po sobie ślad. Następny rozdział wstawię dopiero pewnie we wrześniu. Dlaczego? Bo niedługo zaczyna się szkoła i to jest wszystko co dotychczas miałam napisane. Ale postaram się napisać więcej.
+ Jeśli ktoś ma ochotę i czas zapraszam na mojego drugiego bloga. Miłego czytania. :) x