- Przepraszam- bąknęłam cicho i spuściłam wzrok, zagryzając nerwowo dolną wargę.
- Nic nie szkodzi. To ja powinienem przeprosić. Przepraszam. Nie wiedziałem, gdzie idę i miałem głowę w chmurach. Przepraszam.- powiedział szybko, na co uniosłam lekko brwi i spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.
- Nie musisz powtarzać. I przepraszać.- powiedziałam spokojnie. Już otwierał usta by coś powiedzieć, ale przerwałam mu.- Co powiesz na kompromis?- zapytałam, na co zamknął usta i przyglądał mi się bacznie. Skinął głową bym mówiła dalej, a ja zaśmiałam się cicho pod nosem.- Załóżmy, że całe to zajście się nie zdarzyło, hm?- patrzyłam na niego z delikatnym uśmiechem na ustach i lustrowałam jego twarz.
Jego blado różowe usta wyginały się w uśmiechu, ukazując białe zęby. Miał ciemniejszą karnację ode mnie, a na jego policzkach widoczne były rumieńce, które dodawały mu uroku. Jego jasnobrązowe włosy były postawione do góry, a jego szczęka miała lekki zarost, dodający mu męskiego wyrazu. Mógł mieć mniej więcej 20 lat.
- Pasuje mi taki układ.- jego głos okalało ciepło, co wprawiło moje serce w drganie. Po chwili wyciągnął w moim kierunku swoją rękę.- Jestem Liam.
Chwyciłam ją swoją drobniejszą i uścisnęłam lekko.- Skylynn.- przedstawiłam się.
Chłopak zadziwił mnie tym, że gdy powiedziałam swoje imię, nachylił się lekko, doprowadzając moją dłoń do swoich ust i delikatnie ucałował jej wierzch.
Jeju, moje serce. Myślałam, że za chwilę wyskoczy mi z piersi. Czułam jak moje policzki czerwienieją i spuściłam głowę, by je ukryć, gdy Liam prostował się. Czułam na sobie jego spojrzenie, a moje policzki przybrały już zapewne odcień buraka. Szybko puściłam jego dłoń, jakby mnie poparzyła, a słodyczą dla moich uszu był jego dźwięczny śmiech. Uniosłam na niego wzrok. Uśmiechał się do mnie. Nie wiedziałam czy odwzajemnić uśmiech czy nie, bo znając życie, a przynajmniej mnie, to zacznę uśmiechać się jak skrzyżowanie obłąkańca z klaunem, więc wolę nie.
- Miło mi cię poznać, Skylynn. A teraz wybacz mi, ale muszę iść. Spotkamy się potem na kolacji?- patrzył na mnie z kapką nadziei w oczach i uśmiechu, że nie mogłam i nie chciałam odmówić, więc skinęłam twierdząco głową. Jego uśmiech powiększył się, ucałował szybko mój policzek, znów podnosząc moje ciśnienie, i odszedł w głąb korytarza.
Co się właśnie stało? Weszłam do pokoju, podeszłam do łóżka i opadłam na nie, twarzą w poduszki. Satynowa pościel była delikatna i miła w dotyku. Jej zapach był cytrynowy, który orzeźwiająco wpłynął na moje zmysły i myśli. Liam. Czułam wzrastający uśmiech na moich ustach na samo jego imię. Ten jego uroczy uśmiech. Miłe oczy. Włosy, które aż proszą się, by przeczesywać je palcami. I ten głos. Boże. Chcę go usłyszeć ponownie. Zeskoczyłam z łóżka i podbiegłam do mojej jeszcze nie rozpakowanej walizki. Padłam przed nią na kolana, modląc się o ubrania stosowne do nawiązania nowej znajomości. Rozpięłam ją i zaczęłam przerzucać w niej wszystkie szmaty jakie miałam. Wyjęłam z niej w końcu czarną spódnicę do połowy ud w różowe kwiaty, jasno różowy sweterek i czarne rajstopy. Ja wcale się nie stroję, pomyślałam sobie, kiedy spojrzałam na ubrania, które trzymałam. Wstałam i rozebrałam się do bielizny. Jestem chyba jedyną dziewczyną na świecie, która nie miesza majtek ze stanikami, tylko nosi komplety. Naprawdę. Wszystkie dziewczyny jakie znam noszą inne majtki i inne biustonosze. Jak tak można? Naciągnęłam spokojnie na swoje nogi rajstopy. Wyglądały w porządku. Włożyłam sweterek, a potem spódnicę i wsadziłam sweterek za pasek spódniczki dla wygody i, po prostu, lepszego wyglądu. Przeczesałam włosy palcami i spojrzałam w lustro. Westchnęłam i odwróciłam wzrok, czując w oczach napływające łzy. Nienawidzę swojego ciała. Pamiętam jeszcze swoją rozmowę z mamą na ten temat.
- Z czym masz problem?- zapytała, jak
gdyby nigdy nic. Posłałam jej puste spojrzenie.
- Nie zrozumiesz.- powiedziałam cicho, chcąc uniknąć tej rozmowy.
- Zrozumiem. Powiedz.- naciskała. Westchnęłam i zamknęłam oczy.
- Chodzi o to, że chociaż bardzo chcę, nie mogę nic zjeść, nie mogę się uśmiechnąć, nie mogę na siebie nawet patrzeć, a to dlatego, że jestem gruba.
- Nie jesteś gruba.- powiedziała, marszcząc brwi.
Prychnęłam.
- Mówiłam, że nie zrozumiesz.- szepnęłam i wyszłam z pomieszczenia, zostawiając ją w totalnym ogłupieniu.
Gdy tamtego dnia wróciłam do pokoju pierwsze co zrobiłam to wyjęłam z telefonu żyletkę i wyryłam sobie na brzuchu ‘FAT’. Zawsze byłam, jestem i będę gruba. Jedyne co potem pamiętam to ciemność. A następnie obudziłam się w szpitalu.
Otarłam łzy, które spłynęły mi po policzkach i zrobiłam to co wtedy. Zdjęłam klapkę z telefonu i wyjęłam swoją ostrą przyjaciółkę. Tak, zaprzyjaźniłyśmy się. Chwyciłam ją w palce, obracając ją w nich i je kalecząc. Podciągnęłam po chwili rękaw swetra i przyłożyłam ostrze do skóry. Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się. Mojej skórze brakowało tego dotyku. Bardzo. Nacisnęłam żyletkę do skóry i powoli zaczęłam jechać nią w górę mojego przedramienia. Czułam jak przecina powierzchnię mojego ciała. Czułam jak się rozdziela. Czułam jak krew wypływa z rany. Słyszałam jak kapie na podłogę. Zatrzymałam się przy łokciu. Otworzyłam oczy i spojrzałam na rękę. Osocze lało się z niej gęsto i szybko, a rana przybrała groźnego wyrazu. Nie, nie teraz. Zacisnęłam wargi, rzuciłam żyletkę i szybko wybiegłam z pokoju, prosto do łazienki. Wiedziałam, że zostawiłam po sobie krwawą dróżkę, ale w tej chwili miałam to gdzieś. Zakluczyłam się i szybkim tempem szukałam apteczki. Jest! Wyjęłam ją szybko i otworzyłam drżącymi rękoma. Wyjęłam wodę utlenioną, odkręciłam i polałam ją na ranę, która po zetknięciu z cieczą zasyczała i piana, która się wytworzyła przybrała różowego koloru. Po kilku chwilach zmyłam to wszystko wodą, ale krew leciała dalej. Nałożyłam na ranę gazę, a potem owinęłam rękę bandażem. Dla lepszego utrzymania owinęłam też dłoń, by bandaż nie chodził w górę i w dół. Byłam już w tym wprawiona, więc poszło gładko. Opuściłam rękaw i wzięłam jakiś ręcznik, by zetrzeć nim krew. Zrobiła się niezła kałuża. Wytarłam ją i dróżkę, jaką stworzyłam i wyrzuciłam go do śmietnika. Przed wyjściem popatrzyłam w lustro, napotykając smutne, zmęczone oczy i bladą twarz, błagającą o odpoczynek. Albo nie. O pomoc. Ale nie lekarzy. Kogoś, kto mnie rozumie. Po kilku minutach ochłonęłam i weszłam do pokoju, by włożyć buty. Może nie pasują, ale moje buty ponad kostkę, podobne do glanów, to moje dzieci. Są wygodne, lekkie i, co najlepsze, bardzo wytrzymałe. Czuję się w nich bosko. Wyszłam z sypialni i powolnym krokiem zeszłam na dół. Pusto. Czyli, że jest już pora kolacji, jak mniemam. Słyszałam w głębi korytarza głuche rozmowy, więc podążyłam za tym tropem. Weszłam do ogromnego pomieszczenia, gdzie ludzie zebrali się, by zjeść posiłek, bądź pogadać lub ewentualnie pokiwać się na boki, jak co poniektórzy. Rozejrzałam się poszukując brązowej czupryny, jednak przede mną wyrósł Horan.
- Cześć.- uśmiechnął się lekko.
- Witam.- powiedziałam cicho i zrobiłam krok w tył. Zmarszczył brwi na mój ruch.
- Co słychać?
- Nic specjalnego.
- Cześć, Skylynn.- usłyszałam ze swojej prawej strony głos, który zmiękczył moje serce. Spojrzałam na stojącego już obok mnie chłopaka.
- Hej, Liam.- uśmiechnęłam się lekko.
Chłopak spojrzał na blondyna i uśmiech zszedł mu z ust. Wyczułam napięcie między nimi. Niall zacisnął pięści i szczękę, a twarz Liam’a stężała. Zadrżałam na to zdarzenie i bałam się tego, co będzie dalej. Pomocy.
- Nie zrozumiesz.- powiedziałam cicho, chcąc uniknąć tej rozmowy.
- Zrozumiem. Powiedz.- naciskała. Westchnęłam i zamknęłam oczy.
- Chodzi o to, że chociaż bardzo chcę, nie mogę nic zjeść, nie mogę się uśmiechnąć, nie mogę na siebie nawet patrzeć, a to dlatego, że jestem gruba.
- Nie jesteś gruba.- powiedziała, marszcząc brwi.
Prychnęłam.
- Mówiłam, że nie zrozumiesz.- szepnęłam i wyszłam z pomieszczenia, zostawiając ją w totalnym ogłupieniu.
Gdy tamtego dnia wróciłam do pokoju pierwsze co zrobiłam to wyjęłam z telefonu żyletkę i wyryłam sobie na brzuchu ‘FAT’. Zawsze byłam, jestem i będę gruba. Jedyne co potem pamiętam to ciemność. A następnie obudziłam się w szpitalu.
Otarłam łzy, które spłynęły mi po policzkach i zrobiłam to co wtedy. Zdjęłam klapkę z telefonu i wyjęłam swoją ostrą przyjaciółkę. Tak, zaprzyjaźniłyśmy się. Chwyciłam ją w palce, obracając ją w nich i je kalecząc. Podciągnęłam po chwili rękaw swetra i przyłożyłam ostrze do skóry. Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się. Mojej skórze brakowało tego dotyku. Bardzo. Nacisnęłam żyletkę do skóry i powoli zaczęłam jechać nią w górę mojego przedramienia. Czułam jak przecina powierzchnię mojego ciała. Czułam jak się rozdziela. Czułam jak krew wypływa z rany. Słyszałam jak kapie na podłogę. Zatrzymałam się przy łokciu. Otworzyłam oczy i spojrzałam na rękę. Osocze lało się z niej gęsto i szybko, a rana przybrała groźnego wyrazu. Nie, nie teraz. Zacisnęłam wargi, rzuciłam żyletkę i szybko wybiegłam z pokoju, prosto do łazienki. Wiedziałam, że zostawiłam po sobie krwawą dróżkę, ale w tej chwili miałam to gdzieś. Zakluczyłam się i szybkim tempem szukałam apteczki. Jest! Wyjęłam ją szybko i otworzyłam drżącymi rękoma. Wyjęłam wodę utlenioną, odkręciłam i polałam ją na ranę, która po zetknięciu z cieczą zasyczała i piana, która się wytworzyła przybrała różowego koloru. Po kilku chwilach zmyłam to wszystko wodą, ale krew leciała dalej. Nałożyłam na ranę gazę, a potem owinęłam rękę bandażem. Dla lepszego utrzymania owinęłam też dłoń, by bandaż nie chodził w górę i w dół. Byłam już w tym wprawiona, więc poszło gładko. Opuściłam rękaw i wzięłam jakiś ręcznik, by zetrzeć nim krew. Zrobiła się niezła kałuża. Wytarłam ją i dróżkę, jaką stworzyłam i wyrzuciłam go do śmietnika. Przed wyjściem popatrzyłam w lustro, napotykając smutne, zmęczone oczy i bladą twarz, błagającą o odpoczynek. Albo nie. O pomoc. Ale nie lekarzy. Kogoś, kto mnie rozumie. Po kilku minutach ochłonęłam i weszłam do pokoju, by włożyć buty. Może nie pasują, ale moje buty ponad kostkę, podobne do glanów, to moje dzieci. Są wygodne, lekkie i, co najlepsze, bardzo wytrzymałe. Czuję się w nich bosko. Wyszłam z sypialni i powolnym krokiem zeszłam na dół. Pusto. Czyli, że jest już pora kolacji, jak mniemam. Słyszałam w głębi korytarza głuche rozmowy, więc podążyłam za tym tropem. Weszłam do ogromnego pomieszczenia, gdzie ludzie zebrali się, by zjeść posiłek, bądź pogadać lub ewentualnie pokiwać się na boki, jak co poniektórzy. Rozejrzałam się poszukując brązowej czupryny, jednak przede mną wyrósł Horan.
- Cześć.- uśmiechnął się lekko.
- Witam.- powiedziałam cicho i zrobiłam krok w tył. Zmarszczył brwi na mój ruch.
- Co słychać?
- Nic specjalnego.
- Cześć, Skylynn.- usłyszałam ze swojej prawej strony głos, który zmiękczył moje serce. Spojrzałam na stojącego już obok mnie chłopaka.
- Hej, Liam.- uśmiechnęłam się lekko.
Chłopak spojrzał na blondyna i uśmiech zszedł mu z ust. Wyczułam napięcie między nimi. Niall zacisnął pięści i szczękę, a twarz Liam’a stężała. Zadrżałam na to zdarzenie i bałam się tego, co będzie dalej. Pomocy.
____________________________________________
Witam, Szanownych Czytelników! :) Rozdział 4 wita. Mam nadzieję, że się spodoba i pozostawicie po sobie ślad. Następny rozdział wstawię dopiero pewnie we wrześniu. Dlaczego? Bo niedługo zaczyna się szkoła i to jest wszystko co dotychczas miałam napisane. Ale postaram się napisać więcej.
+ Jeśli ktoś ma ochotę i czas zapraszam na mojego drugiego bloga. Miłego czytania. :) x
Ciekawi mnie to, co wyjdzie ze spotkania Niama ahaha, czemu Sky to zrobiła? :(
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział, soł do września! :) x