środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział 3

Spojrzałam na niego kątem oka. Uśmiechał się cwaniacko. Na moją twarz spłynęła kaskada włosów, a chłopak zwilżył powoli językiem swoją dolną wargę. Muszę przyznać, z bolącym sercem, że to było szalenie seksowne. Uniosłam jeden kącik ust w górę i spojrzałam na znajdujące się przede mną jezioro. Wstałam i powoli podeszłam do brzegu. Czułam na sobie badawcze spojrzenie mojego towarzysza. Oparłam się o pień starego, masywnego drzewa. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, który jednak zignorowałam. Popatrzyłam w oczy swojego odbicia w błękitnej tafli wody. Nie umiem rozpoznać jakie uczucia były w nich ukryte. Moje zielonkawe oczy były przepełnione wieloma emocjami, których nie byłam w stanie odczytać. Mam takie same oczy jak moja zmarła babcia. Pamiętam słowa jakie wypowiedziała patrząc mi prosto w oczy, przed swoją śmiercią. Jej starsza, koścista dłoń chwyciła w palce moją drobniutką wtedy rączkę.
„Pamiętaj- miłość to ból. Okropny ból. Który będziesz chciała przeżywać ciągle w kółko. Miłość poprowadzi cię w życiu.”
A potem jej powieki zapadły na zawsze, ukrywając pod nimi wiecznie żywe, zielone oczy, w których cała jej babcina miłość wyrażała więcej niż tysiąc słów. Po samym wyglądzie mojej babci było widać, że daje ci całe swoje serce. Że kocha cię mimo tego jaki jesteś, jak wyglądasz czy jak się zachowujesz, bo dla babci zawsze będziesz miłym i słodkim wnusiem. Zawsze uśmiecham się na każde wspomnienie związane z nią, bo tak naprawdę to tylko ona nie krzyczała na mnie, jak robili to moi rodzice, gdy zrobiłam coś źle. Zawsze wtedy brała mnie na swoje kolana, przytulała do piersi i w tamtym momencie nie było nic prócz jej uczucia i serca bijącego jak dzwon. Pachniała mydłem i starością. Ale bardzo lubiłam jej zapach. Mówiła, że pachnę jak kwiaty. Słodkie i dojrzałe pąki. Mimowolnie uśmiechnęłam się, a za sobą wyczułam stojącego Horan’a.
- Powiesz mi coś o sobie?- zapytał jak gdyby nigdy nic i usiadł na brzegu, wpatrując się w wodę, w której odbite było zachodzące już słońce.
- A co chcesz wiedzieć?- zapytałam cicho, osuwając się powoli po pniu drzewa, wyprostowałam nogi i skrzyżowałam je w kostkach. Czułam jak woda z przemoczonej gleby wsiąka przez materiał moich trampek i moczy mi skarpetki, ale nie zawracałam sobie tym teraz głowy. Skierowałam twarz w kierunku blondyna i zauważyłam, że bacznie mi się przygląda.
- Wszystko.- to jedno słowo jakie padło z różanych ust chłopaka wprawiło mnie w lekkie wzburzenie w brzuchu.
- A dokładniej?- spytałam cicho, patrząc na jego gładką skórę. Skrzyżowałam ramiona na piersiach, by nie zrobić czegoś głupiego jak na przykład, dotknięcie jego twarzy. Jego bladej twarz z ledwie widocznymi wypiekami na policzkach.
- Jak się nazywasz. Ile masz lat. Dlaczego tu trafiłaś.- odpowiedział obojętnie, ale w jego oczach zauważyłam błysk prawdziwej ciekawości. I czegoś… dzikiego.
- Jestem Skylynn. Mam 18 lat. A trafiłam tu przez to…- podwinęłam rękawy bluzy i bez krępacji pokazałam mu swoje cięcia.
Większość blizn była szerokości mniej więcej pół centymetra, były długie. Chłopak przyglądał się im, marszcząc brwi. Chwycił moją rękę i przyciągnął do siebie, jednocześnie sprawiając, bym i ja podsunęła się bliżej jego umięśnionego ciała. Błądził palcami po bliznach, aż napotkał jedną, która wyróżniała się wszystkim. Grubością, długością, miejscem i, co najważniejsze, świeżością. Przyglądał się jej. Czułam w tym miejscu piekący ból. Nie silny, ale czułam. Ale w tym momencie jego wzrok skierował się na moją twarz. Uczucie pieczenia nie przeszło, a nasiliło się wręcz. Zagryzłam wargę, próbując to ignorować. Niall, bo myślę, że mogę mu tak mówić, spojrzał mi w oczy. Jego niebieskie jak ocean tęczówki przechodziły mnie na wylot. Zajrzały w moją duszę, w mój umysł. Nie byłam w stanie odwrócić wzroku. Zupełnie tak jakby moja dusza, moje emocje znalazły ujście w jego spojrzeniu, a całe moje wnętrze chciało oddać mu się, chciało zatopić się w jego spojrzeniu, ustach, ramionach i po prostu zatracić się w całym nim. Na jego usta wtargnął lekki uśmiech, który z mojego punktu widzenia wyglądał na kompletnie obłąkany. Delikatnie ścisnął moją rękę, w której pieczenie wypalało już moją skórę. Patrzyłam w jego oczy, ignorując ból, i zauważyłam, że stały się ciemniejsze o kilka tonów. Nie były już koloru morskiej fali, a przypominały bardziej wzburzone może czy też nawet niebo przed porządną ulewą. Starałam się zabrać rękę, ale chłopak tylko zacieśniał na niej uścisk, co sprawiło mi ból i zagryzłam mocno wargę. Błysk szaleństwa w jego oczach mignął nagle i po chwili zniknął, zwracając jego oczom błękit szafiru. Spojrzał na mnie jakby zaspany, zmarszczył brwi, a potem szybko mnie puścił i wstał, jak poparzony. Popatrzyłam na swoją rękę. Była cała we krwi. Rana jakimś cudem się otworzyła i spływały z niej strużki czerwonej cieczy. Wstałam z ziemi i otrzepałam spodenki z nieistniejącego brudu. Horan odwrócił się na pięcie i pośpiesznie odszedł. Zaciskał i rozluźniał pięści, starając się uspokoić. Wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze z płuc, po czym postawiłam pierwsze kroki z tego miejsca. Wchodziłam po lekkiej górce, jaka tu była, kiedy za sobą usłyszałam coś jak… skrobanie? Odwróciłam się i rozejrzałam powoli. Ciche skrobanie nie ustawało. Spojrzałam na drzewo i zmrużyłam oczy, przyglądając się mu. Dźwięk ustał wtedy, kiedy znalazłam się bliżej pnia. Przyglądałam się grubej korze i sunęłam wzrokiem w górę, gdzie gałęzie rozprzestrzeniały się w potężną koronę. Do moich uszu dotarł cichy jak szum wiatru plusk. Spojrzałam trochę w dół. Na moim białym trampku widoczna była czerwona plamka. A koło niej lądowało jeszcze kilka tego samego koloru i zauważyłam jeszcze parę jasno-brązowych, które spadały z drzewa, z wnętrza jego kory. Odsunęłam się i szybko odeszłam. Nie wiem co jest nie tak z tym drzewem, ale powiem komuś, to na pewno się tym zajmą. W drodze nasunęłam na rękę rękaw bluzy i skrzyżowałam ramiona na piersiach, pokonując niewielkie przeszkody w postaci kamieni czy robaków, które, chcąc nie chcąc, zasługiwały na życie, ewentualnie lepszą śmierć niż zdeptanie przez niedoszłą samobójczynię. Przede mną wyrósł potężny budynek, wykonany z czerwonej cegły. Nie był w złym stanie jak większość budowli wykonanych z tego typu materiału. On trzymał się naprawdę dobrze. Zupełnie jakby został wybudowany niedawno. Spojrzałam na zegar, który znajdował się pod dachem, zawieszony dokładnie na środku, między pięknymi okiennicami. Za 20 minut miałam sesję z terapeutą. Iść czy nie iść? Oto jest pytanie. Zawsze lubiłam robić, że tak powiem, jaja z tego tekstu Shakespear’a. Hamlet. Czytałam. Kilka razy. Nie znoszę tragedii, ale musiałam go chociaż zrozumieć, żeby dostać satysfakcjonującą mnie ocenę. 
Gdy przechodziłam koło jakiegoś mężczyzny w średnim wieku, usłyszałam kilka niezłych przekleństw, a potem mruknięcie. Zerknęłam na niego kątem oka i zobaczyłam, że lustruje mnie wzrokiem. Przyśpieszyłam tempa i już po chwili wchodziłam po schodach, przeskakując co drugi stopień. Po lewej stronie wyczułam dym papierosowy. Jednak nie, to nie był Niall. Dym był miętowy, a on był chyba zbyt dumny i męski, by palić papierosy, których tytoń zmieszany był z miętą bądź takowym olejkiem. Po prawej stronie poczułam jednak męskie perfumy, które podobały mi się od początku. Horan. Minęłam go bez słowa, ale czułam delikatne jak skrzydło motyla musnięcie jego dłoni, gdy przechodziłam koło niego. Specjalnie wystawił swoją rękę. Wiem to.

_______________________________________________

Oto i następny rozdział. Myślę, że na następny poczekacie dłużej, bo wciąż nie mam weny. Niestety. Ale będę pisać jeszcze jeden blog. Jeśli kogoś zainteresuje to proszę pisać.

Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Starałam się o dłuższy. Miłego czytania. :) x

1 komentarz: